czwartek, 16 maja 2013

To nie jest futbol dla pięknych ludzi

Oglądając wczoraj finał Ligi Europejskiej nie mogłem oprzeć się wrażeniu, jak niesprawiedliwie traktowany jest Rafael Beitez. Hiszpański trener nie jest bowiem pupilem mediów, a kibice Chelsea od momentu, gdy zjawił się na Stamford Bridge, założyli mu emocjonalnego bana. 

Ponoć to człowiek-cyborg, który odgradza się od wszystkich drutem kolczastym zrobionym ze statystyk. Bezduszny strateg, karzący biednym piłkarzom (często zarabiającym po 150 tys. funtów tygodniowo) do znudzenia powtarzać taktyczne schematy na treningach. Brak mu elegancji Pepa Guardioli, nie ma też ikry Sir Alexa Fergusona. A jednak jest coś, co przemawia za introwertycznym Rafą. I są to - uwaga, uwaga - statystyki. 

Facetowi, który nie zawsze z gigantami światowej piłki zdobył w ciągu dekady 3 europejskie puchary, musi należeć się szacunek. Nie musi go kochać piłkarska szatnia, podkpiwać w komentarzach mogą dziennikarze, wyszydzać będą kibice. Nikt jednak nie odmówi Benitezowi sukcesów. To każe patrzeć na niego, jak na trenera wybitnego.

Jest jeszcze coś, co bardzo sobie cenię u hiszpańskiego szkoleniowca. To rzadko spotykany etos pracy. Benitez był w stanie pozwolić sobie na blisko dwuletnią przerwę w zatrudnieniu, nie korzystając w tym czasie z mało satysfakcjonujących ofert, choć ofert z pewnością nie zabrakło. Jest tytanem pracy, zaangażowania wymaga też od innych. Jest srogim menadżerem piłkarskiego przedsiębiorstwa, który mozolną (może i nudną) pracą prze po wynik. I, co najważniejsze, potrafi go osiągnąć. Jestem pewien, że sprawdziłby się nie tylko w futbolowej branży.




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz