Jak już pisałem na łamach tego bloga, miałem kiedyś okazję poszerzyć swoje muzyczne horyzonty, przebywając na norweskiej wysepce Handnesoya. Jeden nowy znajomy, jak się okazało - obyty muzycznie człowiek, odpalał co i raz ze swojej empetrójki różne dźwiękowe fajerwerki. Wśród tych nagrań pojawiła się także piosenka dotąd nieznanego mi Thomasa Dybdahla.
Wkrótce potem sięgnąłem po jego płyty, a prawdziwym majstersztykiem okazał się wydany w ubiegłym roku album "What's Left Is Forever". To na nim norweski songwriter udowadnia, że należy mu się zainteresowanie daleko wykraczające poza granice własnego kraju, że jest artystą o potencjale godnym międzynarodowej kariery.
Słowem najlepiej dla mnie definiującym twórczość Thomasa Dybdahla jest elegancja. Piosenkarz ten ma boży dar do pisania pięknych melodii, które potrafi ubrać w bardzo oszczędny, ale i stylowy aranżacyjny kostium. Niewątpliwie robi też wrażenie jego aksamitny głos. To wszystko sprawia, że piosenki Dybdahla - jestem przekonany - mają szansę przemówić do wyobraźni słuchaczy pod każdą szerokością geograficzną.
I na koniec dobra wiadomość. Thomas wystąpi 27 października w warszawskim Skwerze. Warto tam być.