niedziela, 31 sierpnia 2014

Piosenka jest dobra na wszystko

Jak już pisałem na łamach tego bloga, miałem kiedyś okazję poszerzyć swoje muzyczne horyzonty, przebywając na norweskiej wysepce Handnesoya. Jeden nowy znajomy, jak się okazało - obyty muzycznie człowiek, odpalał co i raz ze swojej empetrójki różne dźwiękowe fajerwerki. Wśród tych nagrań pojawiła się także piosenka dotąd nieznanego mi Thomasa Dybdahla




Wkrótce potem sięgnąłem po jego płyty, a prawdziwym majstersztykiem okazał się wydany w ubiegłym roku album "What's Left Is Forever". To na nim norweski songwriter udowadnia, że należy mu się zainteresowanie daleko wykraczające poza granice własnego kraju, że jest artystą o potencjale godnym międzynarodowej kariery. 




Słowem najlepiej dla mnie definiującym twórczość Thomasa Dybdahla jest elegancja. Piosenkarz ten ma boży dar do pisania pięknych melodii, które potrafi ubrać w bardzo oszczędny, ale i stylowy aranżacyjny kostium. Niewątpliwie robi też wrażenie jego aksamitny głos. To wszystko sprawia, że piosenki Dybdahla - jestem przekonany - mają szansę przemówić do wyobraźni słuchaczy pod każdą szerokością geograficzną.




I na koniec dobra wiadomość. Thomas wystąpi 27 października w warszawskim Skwerze. Warto tam być.



sobota, 30 sierpnia 2014

I w beczce dziegciu znajdziesz łyżkę miodu

Kings Of Leon. Tak mam problem z tym zespołem. Choć nie wypieram się też, że odgruzowując własną płytotekę dokopałbym się do jakiejś ich płyty. Niewątpliwie bliska mi stylistyka, niewątpliwie fajne piosenki, ale zawsze czegoś mi brakowało, coś było nie tak. Nie potrafiłem tylko sobie tego jakoś zegzemplifikować. Dopiero w trakcie rozmowy ze znajomymi doszliśmy do tego, że w sumie wszyscy czujemy w muzyce Kings Of Leon jakiś fałsz, który może nie odpycha, ale przeszkadza. Drażni niczym niewidoczne ziarnko piasku na prześcieradle, nieopatrznie przyniesione z plaży. 




Mój problem pogłębił się dziś rano, gdy usłyszałem w radiu "Wait For Me". Przy wszystkich zastrzeżeniach do rodzinnej kapeli z Nashville, dałem się uwieść tej piosence. Może to tylko chwilowy zanik muzycznej świadomości, ale zapragnąłem posłuchać tego utworu jeszcze raz. Chyba też sięgnę po całą płytę "Mechanical Bull". Tak, tak, wiem, co napisałem wcześniej. Ale w końcu dorosły jestem i wiem czym to grozi, co nie? Przynajmniej spróbuję...





piątek, 29 sierpnia 2014

Królowa nocy

A gdy w domu wszystko ogarnięte, gdy załatwione to, co miało być załatwione, sięgam po "Loud City Song". Wystarczy spojrzeć na okładkę tej płyty, by nie mieć wątpliwości, co do jej zawartości.




Ta  muzyka brzmi najpełniej, gdy wszystko już zamiera, gdy milkną dzienne hałasy. Wygrzewam się wtedy w nikłym świetle nocnej lampki i rozkoszuję dźwiękami "Hello Stranger". Rzadko kiedy jestem jeszcze dzisiaj w stanie poddać się muzyce tak bezwarunkowo, płynąć z jej nurtem w nieznanym kierunku. Taaak, Julia Holter ma tę cechę, która sprawia, że jest artystką wielką. 




Niby czerpie z najlepszych dokonań wytwórni 4AD, niewątpliwie zapatrzona jest w Laurie Anderson, ale posiada już bez wątpienia własny styl. Tworzy muzykę bezkompromisowo intymną, Ostatnio coś takiego słyszałem u Stiny Nordenstam, która niestety milczy już od dekady. I w moim osobistym odczuciu, Julia Holter potrafiła Szwedkę godnie zastąpić