niedziela, 26 maja 2013

Historia pewnej rozpierduchy

Miejska legenda głosi, że Paul Buchanan, Robert Bell i Paul Joseph Moore na początku nie umieli grać na niczym. Zastawili jednak mieszkania, sprzedali samochody, kupili instrumenty. Bo mieli taki wewnętrzny imperatyw, żeby zostać muzykami i dopięli swego.

Jak było naprawdę, nie wiem. Faktem jest jednak, że trójka przyjaciół z Glasgow dokonała w moim świadomym życiu słuchacza pierwszego wielkiego "spustoszenia". Doprowadziła mnie do totalnej emocjonalnej rozpierduchy. Nie mogłem wręcz uwierzyć, że znalazł się ktoś, kto potrafi tak doskonale odczytać moją muzyczną wrażliwość, dać to, czego trzeba.

Nie wiem, jak w muzyce mierzy się szczerość. To chyba kwestia indywidualna. Nie ma na to jakiegoś wzoru. Nie ma urządzenia podobnego do tego, którym Wiesław Michnikowski mierzył poziom alkoholu w wódce, w filmie "Gangsterzy i filantropi". Ja w twórczości The Blue Nile tę szczerość odnajduję. W ascetycznej, może nawet nieco prostacko zaaranżowanej muzyce, w naiwnych piosenkach, w łamiącym się głosie Buchanana.

Bardzo mnie więc cieszy, że na rynku ukazały się niedawno rozszerzone edycje pierwszych dwóch albumów szkockiego zespołu. Z pewnością zajmą honorowe miejsce na mojej półce z płytami. Obok tych starych wydań.




 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz