niedziela, 14 lipca 2013

The National, czyli - na ciśnieniu nie da rady

Podoba mi się nowy album The National. Podoba mi się bardzo. Najbardziej ze wszystkigo nowego, co usłyszałem w tym roku. A muszę przyznać, że do słuchania "Trouble Will Find Me" przystąpiłem bez specjalnego napięcia. Byłem jeszcze trochę zmęczony całą tą sytuacją związaną z poprzednią płytą "High Violet", wydaną 3 lata temu.

Brooklyński band wydawał się wtedy mocno kopać w drzwi muzycznego mainstreamu. Po kultowym dla niektórych występie na mysłowickim OFF Festivalu o The National zaczęło być w Polsce głośniej. Premierze "High Violet" towarzyszyła spora radiowa promocja. Coraz częściej gościli też w telewizyjnych amerykańskich show. Grupa miała chyba wtedy strasznie dużo do udowodnienia i to ciśnienie było - jak dla mnie - zbyt słyszalne w ich muzyce. Ze szkodą, dla skądinąd nie najgorszych kompozycji. 

Najwyraźniej muzyka The National jest dla mnie najbardziej akceptowalna, kiedy pojawia się jakby od niechcenia, znienacka. Tak, jak 5 lat temu, gdy na norweskiej wyspie Handnesoya usłyszałem pierwsze dźwięki "Lucky You". I wiedziełem już, że będę chciał więcej. Ten utwór doskonale definiował twórczość amerykańskiego zespołu. Polubiłem go za intymność stworzoną przy pomocy rockowego instrumentarium, nieśpieszny charakter piosenek, introwertyczny sposób interpretacji tekstów przez Matta Berningera.

Najwyraźniej do dzisiaj kojarzę The National głównie jako przedstawicieli muzycznej nostalgii. A tej na "Trouble Will Find Me" jest szczególnie dużo. Kompozycje rozwijają się powoli, często dramatyczny finał poprzedza rozbudowane intro. Jest czas by powoli zagłębiać się w świat, który The National zbudowali na swojej najnowszej płycie. Można się schronć w tej muzyce niczym w mydlanej bańce i uchronć przed bodźcami zewnętrznego świata. Równie bezpiecznie czułem się ostatnio pośród norweskich fiordów.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz