niedziela, 9 czerwca 2013

Ray Lady Ray


Mam wobec Raya Wilsona uczucia mieszane. Mieszka facet w Polsce (w Wielkopolsce znalazł swoją lejdi), więc traktuję go trochę jak krajana. I podziwiam go za ten heroizm, że chce się mierzyć z nie zawsze jasnym stronami naszego kraju-raju. Ponadto szanuję go za to, że utworzył w Poznaniu fundację na rzecz aktywizacji osób ze zmarginalizowanych środowisk. 

Lubię go też, a może - przede wszystkim, za charakterystyczny głos. I naprawdę, dużym sentymentem darzę album "Calling All Stations" (1997), który Ray nagrał z Genesis. Tu też dla mnie zaczyna się z Ray'em problem. Zaistniał tylko na jednym albumie legendarnej grupy, a nie przeszkadza mu to w graniu koncertów, na których wykonuje jej starszy repertuar. Bez oporów nagrywa też płyty z genesisowymi klasykami w wersjach akustycznych, symfonicznych itp. Moim zdaniem jest to lekkie nadużycie, choć deficyt dobrej muzyki nieuchronnie dziś prowadzi słuchaczy w kierunku chodzenia na tzw. cover bandy, tak jak chodzi się do filharmonii posłuchać Chopina.

Ponieważ najnowszą płytę Ray'a, "Chasing Rainbows", poprzedził całkiem udany singiel "Easier That Way", postanowiłem przyjrzeć się jej bliżej. Be uprzedzeń, przyzwyczajeń, bez nadmierych oczekiwań. I muszę przyznać, że jest to płyta dobra. Równa, na poziomie, z muzyką, która nie poruszy świata u podstaw. Zbiór 12 zgrabnych pop-rockowych songów, w których Ray często sięga po akustyczną gitarę i chętnie korzysta ze smyczkowych aranży. W sumie niby nic specjalnego, ale nagrać dzisiaj zbiór kilkunastu udanych utworów to duża sztuka. Tak więc - Ray - zwracam honor. Mam nadzieję, że nagrasz jeszcze sporo udanych piosenek. Swoich. Bo wychodzi Ci to nieźle.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz