Wczoraj minęła kolejna rocznica masakry na pekińskim Placu Niebiańskiego Spokoju. Jak co roku, pojawiliśmy się pod chińską ambasadą, by zapalić znicze i oddać hołd ofiarom. To już taki nasz rytuał.
Coraz smutniej i pustawo jest 4 czerwca przed chińską ambasadą w Warszawie. Coraz mniej zniczy i kwiatów, coraz mniej ludzi, coraz rzadziej policja nas spisuje. Coraz więcej miejsca na placyku przed bramą zagarnia niepamięć.
Ale, co się dziwić, przykład idzie z góry. Marszałkini Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej dała właśnie przykład niepamięci. Waluta i ekonomia przesłoniły jej pewną ważną datę. Organizacje rządowe i pozarządowe tez nie garną się do tego, by ofiarę studentów z Tian'anmen przypominać. Choć wydaje się, że w epoce mediów społecznościowych powinno być o to łatwiej.
Im bardziej Polacy, mający przecież do spłacenia dług wobec innych społeczeństw żyjących w dyktaturze, zdają się być głusi na strzały z Tian'anmen, tym większy czuję wewnętrzny sprzeciw. I przymus, by 4 czerwca znów zamanifestować ten swój sprzeciw pod chińską ambasadą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz